Na twarzy naszego przewodnika widać niepokój… Nigdy wcześniej nie byliśmy na pieszym safari, kto wie może to będzie nasze ostatnie… Żaden z przewodników nie ma przy sobie broni na wypadek trudnej sytuacji…
Jesteśmy w północnej części Delty Okavango w Botswanie, gdzie sieć licznych kanalików i wysepek tworzy największą śródlądową deltę na świecie. To tu rzeka Okavango kończy swój bieg, „wsiąkając” w spragnioną pustynię Kalahari.
Mokradła dostępne są tylko za pomocą mokoro, długich drewnianych dłubanek murzyńskich. Te tradycyjne, wyłuskane są z pnia drzewa. Obecnie coraz częściej wypierane przez łodzie z tworzywa sztucznego, co pozwala zachować drzewa kiełbasiane dla przyszłych pokoleń.
Bagienny obszar porośnięty gęstymi zaroślami, papirusem i palmami tworzy idealne siedlisko dla zróżnicowanej fauny. Hipopotamy, słonie, krokodyle, różne gatunki antylop, podobnie jak lwy, hieny i dzikie psy mają tu swój dom. Około 400 gatunków ptaków zamieszkuje te tereny, co sprawia, że Delta Okavango jest rajem dla miłośników przyrody.
Docieramy do miejsca, z którego wypływają łódeczki. Grupa lokalnych przewoźników już jest gotowa do odpływu. Jeszcze tylko podział na łódki i rozdzielenie bagażu. Nie ma mowy o wzięciu osobistych rzeczy, tylko namioty, przyrządy kuchenne i jedzenie na kolejne dwa dni. W mokoro jest miejsce dla dwóch osób i przewoźnika, który stojąc na tyle łódki, napędza ją przy pomocy długiej tyczki. To najbardziej efektowny sposób na przemieszczanie się po mokradłach.
Po dwóch godzinach „przesuwania” się po mocno porośniętych kanalikach, docieramy do celu. Gdzieś w szczerym polu, na jednej z wysepek będzie nasze obozowisko.
I choć trudno było mi sobie to wyobrazić, w ciągu kilkudziesięciu minut obóz przybrał formę namiotowego „miasteczka”.
Tubylcy rozpalają ognisko, my otrzymujemy instrukcję korzystania z toalety. Wydawałoby się proste, bo sama toaleta to tylko dołek wykopany w ziemi. A jednak! Papier toaletowy jest odnośnikiem drzwi i kiedy znika z krzaczka, toaleta jest zajęta. Zaś spłuczkę zastępuje łopatka i piasek… czy może być prostszy sposób?
Nie ma tu bieżącej wody, brak energii elektrycznej.
Jeszcze przed kolacją idziemy wykąpać się w wodach delty. Przewodnicy skrupulatnie wybierają miejsce kąpieli, chcąc uniknąć towarzystwa żyjących tu hipopotamów i krokodyli. Woda jest tak płytka, że o pływaniu można tylko pomarzyć, ale ochłodzić się przy wysokich temperaturach panujących w Botswanie, jest bardzo przyjemnie.
O zachodzie, duże czerwone słońce odbija się w nieruchomej wodzie. Jestem pewna, że gdzieś w oddali przygląda nam się kilka hipopotamów. To najbardziej agresywne zwierzęta na świecie. Kiedy zbliżysz się zbyt blisko, jesteś łatwym kąskiem nie tylko dla nich, ale i dla czyhających w trzcinach krokodyli.
Ognisko płonie przez całą noc. To dobry sposób na utrzymanie dzikich zwierząt w bezpiecznej odległości. Przed nami noc, pełna wrażeń i dzikich afrykańskich odgłosów.
Safari w delcie Okavango jest ekscytujące. Obszar bagienny nie ma dróg, idziemy pieszo.
Z uwagą przysłuchujemy się słowom przewodnika: …”przy spotkaniu z bawołem, wbiegasz na drzewo, w razie spotkania z lwem „powiększasz” swoje rozmiary, mając nadzieję, że to wystarczająco go przerazi, a kiedy na drodze stanie nam słoń kłapiący uszami, zygzakiem biegniesz w zarośla…” Koniec instrukcji, połykasz ślinę i idziesz przed siebie.
Nigdy wcześniej nie byliśmy na takim safari, kto wie, może to będzie nasze ostatnie… żaden z przewodników nie ma przy sobie broni na wypadek trudnej sytuacji.
Idziemy w skupieniu, nie rozmawiamy. Przewodnik milcząco zwraca uwagę na świeże odchody słonia. Kiedy przed nami zaczynają szeleścić krzewy… strach paraliżuje moje ciało… na szczęście to tylko zebry. Dalej spotykamy guźce i antylopy. Z poziomu zwierząt wszystko prezentuje się inaczej aniżeli z okien jeepa.
Nagle na twarzy przewodnika maluje się niepokój, połowa grupy zaczyna uciekać. I choć mój każdy mięsień napina się automatycznie ze strachu, moja wybujała wyobraźnia zaczyna działać… aparat dobrze nastawiony, chcę wykorzystać cudowne, poranne światło i w myślach już widzę, że będzie to super fotka, zdjęcie konkursowe… Tymczasem zwierz zbliża się coraz bliżej…
No photo! Go! Słyszę podniesiony głos stojącego tuż obok mnie przewodnika. Z aparatem w ręce biegnę przed siebie, nie spoglądając już więcej na zbliżającego się słonia. Wyprzedzam część grupy… szybko biegniemy w kierunku rzeki, wykonując każde polecenie nerwowo gestykulującego przewodnika: …”w dół”…! Przyczajeni, brodzimy po kolana w wodzie, całkowicie zapominając o hipopotamach i krokodylach. Tymczasem dwoje z tubylców podpala snopek suchej trawy… Zwierzę odwraca się i zawraca.
Po powrocie do obozowiska, wymieniamy wrażenia i długo snujemy domysły, co by było gdyby… Wielu z nas trzęsie się ze strachu, niektórzy już z rana sięgają po piwo…
Około południa składamy obozowisko i wracamy na zamieszkałe tereny.